Przychodzi para do terapeuty. Nazwijmy ich Stefan i Helena…
Ten wpis będzie początkiem cyklu artykułów dotyczących terapii par. Stefan i Helena to fikcyjni bohaterowie, którzy posłużą nam do lepszego zrozumienia tego, co dzieje się w gabinecie terapeuty. Wiele osób ma pytania i wątpliwości dotyczące skuteczności i sensu psychoterapii par. Jest to zrozumiałe – ta metoda od stosunkowo niedawna stała się w naszym kraju popularna. Narosło wokół niej także mnóstwo mitów. Mam nadzieję, że tym cyklem artykułów uda mi się przybliżyć trochę tajniki psychoterapii moim Czytelnikom.
Być albo nie być
Wróćmy do naszych bohaterów. Większość par zgłasza się na terapię wtedy, gdy sytuacja jest tak napięta, że związkowi grozi katastrofa. Ma to zarówno plusy, jak i minusy. Zaletą takiego stanu rzeczy jest to, że partnerzy czują, że „dotknęli dna” i że już gorzej być nie może. Dzięki temu często mają dużo motywacji do pracy nad związkiem, bo czują, że jest to ostatnia deska ratunku.
Minusy wypływają z faktu, że wcześniej partnerzy próbowali wielokrotnie naprawić swój związek. Jest to oczywiście zrozumiałe, natomiast jeśli podczas tych nieudanych prób nagromadziło się zbyt dużo negatywnych emocji (co zwykle się dzieje), to właśnie one mogą być bezpośrednią przyczyną niepowodzenia. Za emocjami idą bowiem pretensje, żal i zranienia, które utrudniają partnerom konstruktywne zmiany swojego zachowania.
Wniosek z tego jest taki, że warto starać się najpierw samodzielnie rozwiązać problem, ale nie warto odwlekać w nieskończoność decyzji o terapii. Wspomniałam o tym już w artykule „Jak przetrwać kryzys w związku?”. Lepiej nie czekać z terapią do momentu, gdy nagromadzone żale osiągną taki ciężar, że będą nas ściągać w dół, niczym młyńskie koło.
Magiczna moc terapii?
Zdarza się dość często, że jeden z partnerów powątpiewa w możliwość rozwiązania problemów w wyniku terapii (nawet siedząc już w gabinecie terapeuty). Padają słowa: „Jeśli sami sobie nie pomożemy, to nikt nam nie pomoże”. Jest to absolutna prawda. Tak jak w przypadku rzucania palenia, odchudzania, regularnego uprawiania sportu, rozwiązywania innych problemów lub osiągania innych celów. Nikt inny nie zrobi nic za ciebie. Czasem okazuje się jednak, że pomimo motywacji, utknąłeś w martwym punkcie. Albo nie jesteś pewien czy robisz dobrze, efektów chwilowo nie widać i pojawia się myśl, że może warto skorzystać z pomocy specjalisty. Nawet jeśli pójdziesz do trenera, który rozpisze ci trening, cała zmiana wciąż będzie zależeć od ciebie. Ale autorytet trenera sprawia (jeśli mu ufasz), że będziesz trzymać się jego wytycznych i wytrwasz w nich, nawet jeśli początkowo nie będzie efektów. Podobnie jest z terapią. Terapeuta jest jak trener, który widzi z dystansu jakie błędy popełnia para, widzi jak jedno negatywne zachowanie wywołuje drugie i dostrzega błędne koło, w którym tkwi związek. Ale zasada pozostaje taka jak przy treningu: tylko od ciebie zależy czy będziesz trzymać się pewnych wytycznych. Jesteś całkowicie odpowiedzialny za wdrażanie swojej części zmian w życie. Oczywiście za drugą połowę zmian jest odpowiedzialny twój partner/twoja partnerka.
Wniosek nasuwa się więc taki: nie da się naprawić związku bez wewnętrznej motywacji. Jeśli z jakiegoś powodu choćby jedna osoba nie ma determinacji, żeby ratować związek, nie będzie efektów. W takiej sytuacji na początku terapii koncentruję się na tym dlaczego tej motywacji nie ma i czy jest szansa na jej zwiększenie.
Sama terapia nie wywołuje motywacji w magiczny sposób. Często jest jednak dowodem na to, czy partnerzy mają szczere chęci do zmian. Jeśli musisz iść do obcej osoby, opowiedzieć jej o wielu wstydliwych czy niechlubnych zachowaniach jakich dopuściłeś się ty/twój współmałżonek – i jeszcze za to zapłacić – trzeba być naprawdę zdeterminowanym. Zdarzają się oczywiście wyjątki, gdy ktoś idzie na terapię, aby uspokoić sumienie lub zdobyć dowód na potrzeby rozwodu, podczas gdy tak naprawdę nie chce pracować nad związkiem. Najczęściej jednak przyjście do gabinetu jest sygnałem, że partnerzy są gotowi zmierzyć się z problemem.
Błędne koło
Jak rozpoznać, że nie jesteście w stanie sami sobie pomóc i przydałoby się wsparcie? Generalnie wskazaniem jest każda sytuacja, która was przerasta, może być to zdrada lub inny nagły kryzys. Ale najtrudniej chyba zdecydować się na terapię, gdy problemy narastają stopniowo, i wydają się początkowo na tyle małe, że partnerzy wierzą, że rozwiążą je sami. Wtedy najlepiej odwołać się do symptomu „błędnego koła”. Żeby stwierdzić czy u was występuje ten symptom, zwykle potrzeba kilku warunków. Po pierwsze: podjęto wiele prób dojścia do porozumienia (często w tej samej kwestii). Po drugie, albo nie ma poprawy albo jest tylko chwilowa. Po trzecie, brak efektów/zmian wywołuje silne negatywne emocje, wzajemne obwinianie, poczucie niezrozumienia, złość, zranienie, żal, pretensje (niekoniecznie wszystko naraz). Ostatecznie partnerzy zaczynają czuć, że oddalają się emocjonalnie od siebie. Potem może nastąpić kolejna próba ratowania sytuacji, kolejna poważna rozmowa, kolejne wprowadzanie zmian i cykl zaczyna się znowu…
Jeśli rozpoznajecie u siebie taki schemat, nie ma sensu odwlekać terapii. Im wcześniej, tym większa szansa na to, że problem da się rozwiązać i że do jego rozwiązania wystarczy stosunkowo krótki okres czasu. Odwlekanie zazwyczaj osłabia nadzieję, że może być kiedyś lepiej. Jeśli będziecie bezskutecznie próbować tysiąc razy, to nabierzecie przekonania, że nic nie jest w stanie wam już pomóc. Z doświadczenia wiem jednak, że dla osób, które chcą być razem, zawsze jest jakieś wyjście. Z tym, że osoby zaangażowane emocjonalnie w sytuację nie mają odpowiedniego dystansu, aby zobaczyć inne rozwiązanie. Po to jest właśnie terapia.
W trakcie kilku lat mojej praktyki zawodowej wielokrotnie było mi szczerze żal, że dana para nie zgłosiła się wcześniej. Naprawdę wielu problemów można by uniknąć dzięki szybszemu działaniu w tej kwestii. Więc gdy sami nie dajecie sobie rady z problemami, terapia ma duży sens.
Jakie są wasze pytania i wątpliwości w kwestii terapii? Jakie zagadnienia w tym temacie warto poruszyć na blogu? Piszcie proszę w komentarzach.
P.S. Mam małą prośbę do Ciebie. Zależy mi bardzo na promocji tego bloga, więc jeśli uważasz zawarte tu treści za wartościowe, poleć go proszę swoim znajomym i kliknij „Lubię to”. Dzięki temu będę mogła dotrzeć do szerszego grona osób, dla których ważne są tematy budowania i ratowania relacji. Dziękuję 🙂
Dotarliśmy z żoną do przysłowiowego dna, choć obawiam się, że jest ono muliste i odbicie się nie będzie proste. Jakiś miesiąc temu zaproponowałem skorzystanie z pomocy specjalisty. Niestety spotkałem się z odmową uzasadnioną przekonaniem, że to nic nie da i że ona nie widzi sensu ratowania czegokolwiek bo ma już dość. Wczoraj doszło do kolejnej burzliwej dyskusji, nadmienię, że minął miesiąc, w tym czasie dojrzałem już do decyzji o rozstaniu, skoro nie ma mowy o wspólnej próbie skorzystania z pomocy osoby trzeciej. Gdy wspomniałem, że szkoda, że nie chciała pójśc na terapię małżeńską, usłyszałem obszerniejsze uzasadnienie decyzji, a mianowicie, że chcę to zrobić z czysto egoistycznych pobudek, a dokładnie po to by udowodnić swoje racje i przedstawić wszystko w taki sposób by pogrążyć swoją żją a siebie wybielić. Zapytałem, czy nie widzi, ze właśnie poddała w wątpliwość czyjąś fachowość, znajomość tematu wiedzę i doświadczenie w zawodzie, zapytałem dlaczego uważa, że ktoś miałby dojść do wniosku że to ja mam rację, skoro ona uważa inaczej? Zapytałem, dlaczego nie chce sie o tym przekonać, może okazałoby sie podczas terapii że to właśnie ja będę musiał radykalnie zmienić podejście? Szkoda tylko, że teraz ja już nie mam pewności czy chcę tego.
Witaj Kris,
gdy w związku jest dużo negatywnych emocji, czasem tak bywa, że podejrzewamy się o złe intencje. Warto, abyście oboje z żoną na spokojnie jeszcze raz przemyśleli czy widzicie jakikolwiek sens w dawaniu sobie szansy. Czasem spotkanie z terapeutą również pomaga się nad tym zastanowić. Jeśli trzeba, odpocznijcie chwilę od siebie, aby nabrać większego dystansu. Szkoda podjąć pochopnie tak ważną decyzję. Życzę wszystkiego dobrego.
Jak ocenić przydatność terapii, kiedy jeden z partnerów kocha inną osobę ale dla małżonka przez wzgląd na wspólne lata zgadza się na rozpoczęcie terapii? Dodam, iż w tym czasie nie ma kontaktu z osobą trzecią. Czytałam, że aby terapia odniosła sukces, dwie osoby muszą tego chcieć. Czy uczucia do innej osoby mogą z góry wskazywać na niepowodzenie?
Nie przekreśla to skuteczności terapii z góry, ale nie będę ukrywać, że taka terapia jest trudna. Osoba zaangażowana emocjonalnie w inna relacje nie jest w stanie od razu w pełni zaangażować się w naprawę związku. Jest to zatem trudniejsze, niż normalnie. Ale znam jedną parę, której się udało 🙂