Jeśli trafiłeś/-aś na tego bloga, bo Twój związek przechodzi kryzys, mam dla Ciebie dobrą wiadomość: każdy związek kiedyś przechodzi kryzys. Kwestią dyskusyjną jest jedynie, jaką definicję tego słowa przyjmiesz. Od tego zależy czy powinieneś się bać, czy też niekoniecznie.
Dlaczego przytrafiło się to nam?
Potencjalną przyczyną kryzysów w związku jest zawsze to samo: zmiana. Nie każda zmiana wywołuje kryzys, ale każdy kryzys jest wywołany jakąś zmianą (zachodzącą szybko lub stopniowo). Przyczyny kryzysów (zmiany) zasadniczo można podzielić na dwie kategorie: zewnętrzne i wewnętrzne. Do tych pierwszych należą wszystkie trudne i zwykle niezależne od nas wydarzenia, które odbijają się niekorzystnie na relacji dwojga osób. Strata pracy, problemy finansowe, poważna choroba, wypadek, strata kogoś bliskiego, (np. dziecka, rodzica), ciężki stres, depresja jednego z partnerów, etc. Kryzysy zewnętrzne bywają bardzo trudne, bo związek staje przed ogromnym wyzwaniem, próbując przystosować się do dramatycznych często zmian.Wewnętrzne przyczyny kryzysów to po pierwsze naturalne zmiany wynikające ze stadiów życia rodziny (narodziny dziecka, kolejnego dziecka lub jego wyprowadzka z domu rodzinnego). Inne zmiany to: poważne, narastające problemy jednego z partnerów, zdrada, uzależnienia, narastające konflikty, rozczarowania, akty przemocy, trudności w komunikacji, itp.
Co ciekawe, o ile przyczyny zewnętrzne często są gwałtowne i niespodziewane, o tyle wewnętrzne moim zdaniem narastają stopniowo. Nawet jeśli chodzi o akt przemocy lub zdradę, które zwykle postrzega się jako nagłe („Było tak dobrze, a on mnie nagle zdradził”). Zaryzykuję twierdzenie, że subtelne symptomy tego kryzysu można dostrzec już wcześniej. Podczas terapii małżeńskiej często okazuje się, że z perspektywy czasu sami partnerzy widzą, że wcale nie było tak dobrze, że problemy narastały, a ich eskalacja ostatecznie doprowadziła do kryzysu.
Kryzys – dobry czy zły?
Osobiście uważam, że kryzys potencjalnie jest dobry. Oczywiście podobnie jak Wy mam świadomość, że wiele związków rozpada się pod wpływem kryzysu, ale to nie jest dowód na to, że kryzysy same w sobie to zło.
W języku chińskim słowo kryzys składa się z dwóch słów (znaków). Pierwsze to zagrożenie, drugie to szansa. Zatem w zależności od tego jak podejdziemy do kryzysu i jak go rozwiążemy, mamy możliwość albo rozpadu więzi, albo wejścia na nowy, wyższy poziom relacji.
Kryzys nasz powszedni
Drobne zagrożenia spotykają nas nieustannie. Są nieodłączną częścią relacji z innymi ludźmi, a zwłaszcza bliskich relacji. W dużej mierze od nas zależy, czy ze zwykłej sprzeczki wyjdziemy z kompromisem i przeprosinami, czy nastaną ciche dni (u niektórych nawet ciche tygodnie). Niewłaściwe rozwiązywanie drobnych trudności sprawia, że stopniowo ludzie czują się coraz dalej od siebie i coraz trudniej przychodzi im pokonywanie kolejnych małych kryzysów. Pojawia się takie „błędne koło”, które sprawia, że w związku jest coraz gorzej, i gorzej, i gorzej…
I co teraz?
Dobra rada numer jeden: jeśli kryzys, który przechodzicie jest niezbyt poważny, ale jest to kolejna podobna sytuacja w waszym związku – nie czekajcie! Jeśli piętnasty raz kłócicie się o przysłowiowe skarpetki na podłodze i za każdym razem po takiej sprzeczce nic nie wynika, a wy czujecie się emocjonalnie dalej od siebie – to znak, że musicie zrobić coś innego. Co? Opcje są dwie. Po pierwsze spróbujcie rozwiązać to inaczej, zapytajcie innych znajomych par jak rozwiązują ten problem, poczytajcie książki, porozmawiajcie o tym na spokojnie i wspólnie zastanówcie się czy możecie podejść do tego problemu w iny sposób. Naturalnie nie podczas kłótni, tylko jak emocje chwilowo opadną. Jeśli znajdziecie rozwiązanie – świetnie, o to właśnie chodziło. Dwoje ludzi, którym na sobie zależy, zwykle jest w stanie rozwiązać mały problem. Jednak nie zawsze tak się dzieje i dlatego powstał ten blog 😉
Jeśli nie udało wam się znaleźć wyjścia, pozostaje druga opcja: idźcie na terapię. Mówię poważnie. Istnieje możliwość, że nie potraficie się dogadać, bo na przykład macie złe wzorce komunikacji i dlatego po każdej kłótni jest jeszcze gorzej. To jest dość trudne do samodzielnej „diagnozy”, bo każdemu się wydaje, że mówi jasno, i że „każdy głupi by zrozumiał o co mi chodzi”. Takie myślenie jest bardzo niebezpieczne, bo potem okazuje się że nasz mąż/żona jest właśnie tym „każdym…”. Uwierzcie, że nie zależy to od inteligencji, tylko od różnic w komunikacji, emocjonalności, osobowości, sposobie interpretacji czyichś słów i zachowań. Powtórzę więc: jeśli tak się dzieje, idźcie na terapię. Dopóki problem jest mały i trwa krótko, czasem wystarczą dwa, trzy spotkania z terapeutą, żeby go rozpoznać, naprawić i cieszyć się z bycia razem 🙂
Gdy kryzys jest poważny
Niewiele par trafia na terapię z małym kryzysem – a szkoda, bo jak wspomniałam, efekty są wtedy znacznie szybsze i zwykle pozytywne. Jeśli kryzys w Waszej relacji urósł do poważnych rozmiarów i czujecie, że może realnie Wam zagrozić, sugeruję tylko jedną opcje: idźcie na terapię.
Wiem, że niektórzy z Was zapytają: Hmm, czy ten blog powstał po to, aby napędzać klientów terapeutom?? Nie, ten blog powstał po to, aby zachęcać do ratowania swojego związku. Ale powiedzmy sobie szczerze: jeśli para próbowała już wielu sposobów, jeśli to nie pomogło, jeśli trudności nawarstwiają się od piętnastu lat, jeśli cierpią na tym dzieci, jeśli teściowie się wtrącają (co jeszcze bardziej szkodzi), jeśli kryzys jest naprawdę poważny, jeśli już myślicie o rozwodzie i w myślach dzielicie majątek… Na to nie ma prostej rady!!! Pozwólcie więc, że nie będę takowej udzielać. Dlatego jedyne rozwiązanie, które widzę brzmi: idźcie na terapię. Tak skomplikowana sytuacja wymaga bardzo indywidualnego i uważnego podejścia, którego nie jestem w stanie zapewnić na blogu. Jeśli nie ufacie psychologom, idźcie po poradę duszpasterską lub do zaufanej pary/osoby. Oczywiście nie może to być ktoś z rodziny, ponieważ nigdy nie będzie całkiem bezstronny. Uprzedzam jednak, że poważny kryzys zawsze opiera się na szeregu mechanizmów psychologicznych i dlatego często pomoc zaufanych osób czy duszpasterzy nie jest wystarczająca, ponieważ nie zawsze mają oni odpowiednie przygotowanie. A z własnego zawodowego doświadczenia wiem, że terapia może naprawdę pomóc.
Czy terapia gwarantuje sukces?
Jest to pytanie na odrębny wpis, natomiast w skrócie odpowiem: oczywiście, że nie. Po co więc próbować tej drogi? Bo innej zwykle już nie ma. Przypomnę, że mówimy teraz o poważnym kryzysie. Jeśli czytaliście uważnie akapit o małych kryzysach, wiecie, że w takiej sytuacji zachęcam do samodzielnych prób radzenia sobie.
Kryzys jest ważnym sygnałem, że związek nie jest w stanie dłużej funkcjonować w dotychczasowy sposób (całościowo lub w jednym z jego aspektów). Analogicznie jak nasz organizm sygnalizuje poważnymi problemami zdrowotnymi, że już dłużej nie możemy prowadzić danego stylu życia. Szukamy wtedy porady co robić inaczej, jak się odżywiać, ćwiczyć, jakie lekarstwo przyjąć, aby poprawić swój stan zdrowia. Tak samo ma się sprawa z relacjami – pewne jest, że coś musimy zrobić inaczej niż dotychczas.
Traktujmy zatem małe kryzysy z sympatią, jako znaki ostrzegawcze, które mogą uchronić nas przed większą katastrofą. Poważny kryzys to już znak „Uwaga, przepaść!”. Zatrzymajcie się, zastanówcie co zrobić. Nie jedźcie na oślep. Jest jeszcze szansa, że uda się zawrócić z tej drogi.
Jakie są Wasze opinie o kryzysach w związku? Jakie macie obserwacje czy doświadczenia na temat ich pokonywania? Co jest/było najtrudniejsze?
P.S. Na koniec mam małą prośbę do Ciebie. Zależy mi bardzo na promocji tego bloga, więc jeśli uważasz zawarte tu treści za wartościowe, poleć go proszę swoim znajomym i kliknij „Lubię to”. Dzięki temu będę mogła dotrzeć do szerszego grona osób, dla których ważne są tematy budowania i ratowania relacji. Dziękuję 🙂
Z tym chińskim zapisem słowa „kryzys” to atrakcyjna (i w związku z tym często przywoływana), ale mocno naciągana historia.
https://en.wikipedia.org/wiki/Chinese_word_for_%22crisis%22
Witaj Tomku,
dziękuję za komentarz. Nie miałam świadomości,że jest tu jakiekolwiek naciąganie znaczeń. Ale z Twojego linka rozumiem, że chyba nie ma pełnej zgodności wśród lingwistów…? W każdym razie dziękuję za Twoją korektę 🙂
Mam nadzieję, że taka terapia może pomóc, choć nie wiem już czy nam też. W tym roku są najgorsze święta w moim zyciu. Od kilku miesięcy walczę z moją partnerką o nasz związek. Wcześniej wiele się w naszym życiu wydarzyło. I teraz kiedy potrafimy ze sobą rozmawiać, szanować się, kiedy pomału powstawały małe nieśmiałe plany z jej inicjatywy, kiedy powiedziała, że myśli, ze sobie poradzi ze złymi wydarzeniami z naszego życia, nagle wczoraj zadzwoniła twierdząc, że nie wie czy mnie kocha, choć jeszcze 4 dni temu była tego pewna. Wyjechała na święta do rodziny, odpocząć, pomyśleć, a mi sie wydaje, że to myślenie to było wyciąganie starych brudów, odnoszę wrażenie jakby ona zabijała naszą miłość właśnie tymi myślami. Zgodziła się pójść ze mną jeszcze do psychologa, ale czuje jej rezygnację, czuje, że ona nie wierzy już, że nasza miłosć wygra. Czy mogę mieć rację, że nieumiejętność wyrzucenia z siebie złych emocji i wspomnień i ciągłe ich odtwarzanie w głowie powoduje, że ona tak się oddaliła, że nagle doszła do takiego wniosku? Czy jest jakaś szansa, że terapia jeszcze pomoże nam się na nowo odnalezć? Ona mówi, ze nie potrafi mi zaufać, że z tym walczyła, ale nie da rady. Czy w takiej sytuacji psycholog może coś jeszcze zmienić? Dodam, że tak sie sprawy potoczyły, że nigdy nie udało nam się zamieszkać razem. Przez te 3 lata większość naszych relacji opierała się na rozmowach telefonicznych, równiez przez moje wyjazdy do pracy za granicę. Teraz kiedy dała mi kolejną szansę opiera się to na spotkaniach 2 razy w tyg w McDonaldzie na kawie i wieczornych rozmowach. Czy to nie za mało żeby nawiązać więz? Nie zgodziła się na żaen wyjazd choćby na weekend, żeby spróbować stworzyć jakieś nowe wspomnienia, pobyć razem i zobaczyć co będzie czuła. Tak na prawdę przez to moim zdaniem nie mam szansy pokazać się z jakiejśc innej strony, nie mam szansy żeby zawiązać jakieś głębsze relacje, od począku wydawało się mi przez to, że stoję na straconej pozycji. I nagle ten telefon, była świadomość we mnie, że tak może się stać, ale jednak było to dla mnie pomimo wszystko lekkim szokiem, choćby przez to, że na prawdę udało się nam w naszych relacja dużo zmienić, nauczyć spokojnie rozmawić, opanowywac emocje, szanować swoje uczucia, wszystko było na naprawdę dobrej drodze, te wydarzenia dodawały wiary i nadziei, dawały mi siłę do walki. Bardzo ją kocham, ale nie wiem czy w takiej sytuacji terapia jeszcze może pomóc, czy nie jest za pózno, czy ona nie otoczyła się zbytnio złymi emocjami i wspomnieniami, czy nie wykreowała mnie w tym czasie na kogoś bardzo złego. Wydaje się mi, że to taki trochę mechanizm obronny. Ja oczywiście mam świadomość swojej winy, błedów, ona swoich też, mówi, że nie wini mnie za wszystko, ale najbardziej boi się mi zaufać. Czy mogę mieć rację, że to negatywne emocje i ciągłe myślenie o tym co się kiedyś wydrzyło doprowadziło do tego, że nie jest dziś pewna czy mnie w ogóle kocha? A czy jeśli jest taka możliwość to istnieje choćby najmniejsza szansa na to, że uda się to jeszcze naprawić?
Witaj,
trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie czy w Waszej sytuacji terapia ma sens. Terapia ma zawsze sens, o ile partnerzy przynajmniej chcą dać szansę związkowi, a to chyba zależy teraz od Twojej partnerki. Masz rację mówiąc, że nieumiejętność wyrzucenia z siebie złych emocji i wspomnień, ciągłe ich odtwarzanie w głowie powoduje oddalenie ludzi od siebie. Nie dzieje się tak jednak bez powodu – jest to mechanizm obronny naszej psychiki, który ma chronić daną osobę przed doświadczaniem dalszych zranień. Niektóre osoby „wolą” się oddalić, bo wtedy czują się bezpieczniej, przy czym trzeba zaznaczyć, że dzieje się to często nieświadomie. Wiele osób opisuje to jako „wypalenie uczuć”. Sądzę, że Twoja partnerka musiałaby podjąć decyzję o przebaczeniu Tobie, żeby mogła ponownie dać sobie szanse na zbliżenie się do Ciebie. Przebaczenie jest wprawdzie możliwe dla każdego, ale moje doświadczenie pokazuje, że niektóre osoby tak boją się ponownego zranienia, że nie są w stanie podjąć decyzji aby przebaczyć. Jeśli jednak Twojej partnerce uda się taką decyzje podjąć oraz uda się Wam kontynuować pozytywne zmiany w związku, uważam, że wciąż jest szansa, aby go naprawić. Życzę wszystkiego dobrego!
Witam. Jestem półtora roku po ślubie. W pierwszą rocznicę ślubu mąż się wyprowadził. Powód? Małe kryzysy kilka miesięcy przed pierwszą rocznicą, dużo aktywności męża, moja bierność. Brak rozmowy, która przez sześć lat związku była albo raczej brak kompromisu, który miał się pojawić – rób wszystko, co chcesz, ale daj mi więcej czułości. I osoba absorbująca uwagę męża – koleżanka z pracy (zajęta, nie wolna!). Chodziliśmy do psychologa. Szukaliśmy pomocy jako para, ale każde z nas dostało osobną pomoc. Nie rozwiązaliśmy naszego problemu, rozmowy były prowadzone osobno, naszemu małżeństwu nic nie dały. Mąż wyprowadził się. Od blisko pół roku czekam na jego odpowiedź: chcę/nie chcę być z Tobą. Problem polega na tym, że on cały czas nie wie, czego chce. Czas, który spędzamy razem jest wspaniały. Dogadujemy się, dochodzi do zbliżeń, po czym on wychodzi. Nie chce rozwodu, nie chce wrócić, nie wie, czego chce. Mam dość, ale nie umiem podjąć decyzji o rozwodzie, zwłaszcza, że my ciągle dobrze ze sobą się czujemy. Nie wiem, co robić, proszę o radę.
Witaj m,
skomplikowana sytuacja. Nie jestem w stanie w komentarzu odnieść się do wszystkiego, bo to jest sprawa bardziej na terapię. Uderza mnie jednak to, że od długiego czasu żyjecie z mężem „w zawieszeniu”. Skoro żadne z Was nie zmienia tej sytuacji, to oznacza, że paradoksalnie jest ona w jakimś sensie wygodna lub niesie jakieś korzyści.
Być może dla męża to jest „wygodne”, że może mieć relację z Tobą bez zobowiązań, mówiąc w skrócie. Byś może dla Ciebie korzyścią jest to, że miłe chwile z mężem podtrzymują nadzieję, że Wasz związek się scali.
Piszesz jednak, że masz dość. To dla mnie oznacza, że czas postawić granicę. Określić, na co się zgadzasz, a na co nie. Twoja akcja powinna wywołać reakcję męża. Jego zachowanie pokaże Ci czy zależy mu na związku. Obawiam się, że teraz Twój mąż nie robi żadnych deklaracji z prostego powodu – nie musi tego robić! Z Twojej strony nie ma prawdopodobnie żadnych konsekwencji. Przemyśl to. Pozdrawiam!
Ja właśnie tkwie w takim zawieszeniu , jednak mój mąż nie wyprowadził się. Ale sam nie wie czego chce zarzuca mi ze sie zaniedbałam i strasznie go to boli. Moge przyznac mu racje. Kiedy sie do niego zblizam przytulic sie itp. odwzajemnia ale nie tak jak kiedys. Kiedy zapytalam sie czy postawil na nas kreske odpowiedzial „jeszcze z Tobą roznawiam , jeszcze sie nie wyprowadziłem” Jeszcze…. nie wiem jak to odebrać. Wiele rzeczy się nawarstwiło przez lata o niektórych mi mówił ale ja …. w sumie nie wiem jak mam sie odniesc do tego wszystkiego bo z jednej strony kiedy przychodze wieczorem do łóżka , przytulam się da buziaka ale widze ze jest inny jakby nie moj. Jakby sam nie wiedział czego chce. Nazwał to wszystko mega kryzysem. A dzisiaj chcialam pojsc do niego do pracy , zarzucal ze nie interesuje sie nim , dostałam odpowiedz ze jego to lotto. I nie wytrzymałam wygarnelam mu ze najpierw zarzuca mi zniany we mnie i wrecz chce bym sie zmienila i nie chodzi tylko o wyglad ale i zachowanie a teraz mu wszystko lotto? Stwierdzilam ze albo teraz albo nigdy wiec mu dopisalam ze sam nie jest święty . Nie bede przytaczala co dokladnie napisalam. Ale zeby nie bylo to dalam mu do zrozumienia ze przejdziemy ten kryzys . Odp. „Nie wiem, wez dzieci na spacer ja mam w pracy zamieszanie” caly czas mam wrazenie ze on albo sam nie wie czego chce znajac go to wyprowadzilby sie natychmiast albo czeka na zmiany we mnie . Tylko ze ja juz nie moge byc w takim zawieszeniu…. męczy mnie to i boli.
U mnie jest chyba wyjatkowo dziwnie jestesmy malzenstwem z 18 letnim stazem mamy 18 letnia corke i 2 letniego synka i glownym powodem kryzysu ktory trwa juz ponad 2 miesiace jest to ze ja bym chciala jeszcze jedno dziecko a on nie…glownym powodem moim za posiadaniem jeszcze jednego dziecja jest to ze w sumie nasza corka wyrosla na strasznego samoluba…tzn do czasu pojawienia sie brata nie zauwazylismy zeby byla az tak zakochana w sobie i myslelismy ze w wieku 16 lat nie bedzie wytaczala argumetow typu juz nie bedziecie mieli dla mnie czasu…i praktycznie rok jej zajelo jako takie oswojenie sie z mysla ze nie jest jedynaczka w miedzy czasie przerobilismy szereg zaburzen odzywiania naszej corki od anoreksji ortoreksji bulimii na veganizmie konczac…patrzac na to wszystko i biorac pod uwage bardzo absorbujacy charakter naszej drugiej mlodszej pociechy doszlam do wniosku ze chyba jednak duzo lepiej emocjonalnie dzieciom robi wychowywanie sie z rodzenstwem. Niestety w tym wypadku trudno mowic o jakichs super wieziach pomiedzy dziecmi tym bardziej ze corka w przyszlym roku zdaje mature i chce isc na studia wiec juz jej praktycznie w domu nie bedzie…a my budujemy dom na wsi i tam za duzo rowiesnikow do zabawy nie ma bo to dosyc odludne miejsce…a ja juz nie jestem pierwszej mlodosci i dla mnie to juz naprawde ostatni dzwonek poza tym lepiej dla dzieci jak ta roznica wieku nie jest za duza…ale maz nie chce wogole o tym slyszec twierdzac ze on nie chce byc starym ojcem. Ze nie chce zeby dzieci mialy starych dziadkow z ktorymi sie nie beda dogadywac ze wzgledu na zbyt duza roznice itp. I nie potrafie go przekonac bo on twierdzi ze to jest dla niego za duze obciazenie…co mnie strasznie przeraza ze on tak do tego podchodzi…bo ja mimo tego ze mlody ma wymagajacy duzych pokładow cierpliwosci charakter to i tak jest dla mnie cudowny i zdecydowanie wolalabym spedzic z nim czas bedac na kolejnym urlopie macierzynskim niz kombinowac ze zlobkiem miedzy jedna jego choroba a druga…tym bardziej ze finanse nie sa tu jakoms problemem…i nie potrafie sie z tym pogodzic tym bardziej ze on wogole ze mna nie rozmawia…jego argument jest nie bo nie i koniec…z reszta na to drugie dziecko tez go musialam dlugo namawiac…ale myslalam ze jak sie w jedno w drozy to z trzecim pojdzie gladko…ale sie przeliczylam…o tak od dwoch miesiecy sobie wegetujemy zamieniajac dziennie pare slow…glownie przy znajomych…
Udało się nam uratować związek, choć ta sprawa wymagała interwencji specjalisty – pana Sadowskiego z Psychologgii. Długo próbowaliśmy samodzielnie dojść do porozumienia, ale wówczas i tak wszystko kończyło się kłótnią. Sami nie wiedzieliśmy w czym tkwi sedno problemu, ale za to doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że wszystko zmierza w niewłaściwym kierunku. Po terapii zrozumieliśmy, jak ważna jest w związku rozmowa. Za mało uwagi poświęcaliśmy sobie i każdy z nas tkwił ze swymi kłopotami sam. Wzajemna pomoc i wsparcie to to, czym się teraz kierujemy.
Witam…..przypadkowo trafilam wlasnie na Twego bloga.Szukam tysiecy odpowiedzi i jakiegos swiatelka w tunelu.Jestem w zwiazku nieformalnym od 15lat.Jestesmy troche jak ogien i woda…ja nerwowa i wybuchowa a druga polowka spokojna i cierpliwa.Ja decyzyjna a druga strona jak okazalo sie rozżalona z tego tytulu i ciemiężona …..to wyszlo na swiatlo dzienne dopiero po 12 latach zwiazku.Po 12 latach wystapila zdrada ktora emocjonalnoe trwa az do dnia dzisiejszego pod tytulem nic sie zlego nie dzieje i ja nic zlego nie robię.To nie ja zdradzilam….ja trwam choc nie mam juz sil.Wiele razy proponowalam odejście……by uzdrowic chocby siebie samą ale zawsze z drugiej strony była odmowa i obiecanki ze wszystko sie zmieni itd,itp.Na dzien dzisiejszy trzeci bok trojkata nadal jest w kontakcie z moim partnerem pod tytułem niby przyjažni…..tylko jak ja mam wierzyć i w tę przyjažń i w uczucia partnera skoro prawdziwego powrotu do mnie nie było.Nie ma nas w łóżku, nie ma nas w intymnym przebywaniu……sa rachunki,codzienne sprawy o ktore sie nie kłócimy, praca i wrzechogarniajaca pustka.Czasami przelotny pocałunek i parę smsów……czy tak musi wygladac zwiazek po 15 latach? Ja staram sie zaskakiwac , robic prezenty, wspolne wakacje i wyjazdy…..i żyć i coś budować ale z drugiej strony jest tylko przyjmowanie owych rzeczy i milczenie na tematy wazne.Niby jest decyzja ze jestesmy nadal ze sobą ale osoba trzecia ciagle jest w naszym zyciu bo okazuje sie potrzebną partnerowi.zadaje sobie pytania co powinnam zrobic? Czy potrzeba partnera aby posiadac niby bylą kochankę jako tylko przyjaciólkę jest wazniejsza ode mnie samej? Jak czuć się na miejscu w tym zwiazku? Co dalej z tym zrobić?
Odejść.
Ja jestem w związku od 11 lat, też jesteśmy jak ogień i woda, ale wciąż trwamy. Ja nie zdradzam on też nie, chociaż na początku gdy mnie zostawił pojawił się ktoś w moim życiu na chwilę i odebrał to jako zdradę, nie że mnie porzucił. Z tamtej historii do dnia dzisiejszego niosą krzyż, bo w naszym związku pojawiła się chorobliwa zazdrość, chociaż nie ma do niej żadnych podstaw. Ja wciąż trwam, bo kocham. Dlaczego radzę odejście? Bo trójkąt to już tłok. Samotność bywa lepsza niż bylejakość. Ja daję szansę i sobie i jemu kolejną, jak długo dam radę nie wiem, jednak wszystko ma swoje granice.
Witam. Jest środek nocy , przed chwilą przenioslam się z pościelą do łóżka w salonie….i może tak miało być ,że trafiłam na tego bloga ? Nie wiem co robić. A zawsze myślałam że jestem taka mądra, że przecież znam życie i wiem jak zaradzić problemom. I du…. Jestem 22 lata po ślubie mam trójkę dzieci i dosyć udawania ze mam też wspaniałego męża. Nie rozmawiamy nie wymieniamy poglądów nie wychodzimy nigdzie . Razem tylko sprzatamy . Wspólne imprezy rodzinne zawsze są zakrapiany alkoholem więc idziemy i ja jestem kierowcą. Do znajomych nie chodzimy bo kończy się tak samo. Dzieci nie rozmawiają z tatą bo każde ich rozmowa ,a nawet ich chęć bycia z tatą w jednym pokoju kończy się po ostrym :”posprzatalas pokój!” To ja ich uczylam jeździć na rowerze teraz ucze jeździć samochodem , ja chodze na wywiadowki zawsze ja znam ich problemy bo taty to nie obchodzi. I myślę że to jest największy problem . To że nie mogę pogodzić się z gm w jaki sposób on ich traktuje. A drugi to alkohol który jak sądzę w dużym stopniu doprowadził do az takich ostrych sytuacji. Próbowałam setki razy porozmawiać z mężem ale on się robi królewna z drewna i następuje czas omijania się z daleka i patrzenia wilkiem. Nienawidzę tego. Kiedyś ja przepraszam za nic i lasilam siędo niego jak głupia i może to był błąd ale dzieci małe patrzyły a ja chciałam żeby dom był domem . A teraz mam już dość. Przestało mi zależeć. Nawet wolę jak się nie oddzywa bo żyjemy po swojemu. Nie wiem czy mamy szansę… weszłam na ten blok sama nie wiem po co. Może chce żeby ktoś , ktokolwiek powiedział mi ze można to naprawić? Nie wiem już czego chcę i strasznie mnie to męczy.
Dobry wieczór,
Jesteśmy małżeństwem ponad 10 lat +2 lata bycia para, mamy 10 letniego syna. W pierwszym okresie naszego zwiazku, ja jako maz bylem totalnym dupkiem, ktory wszystko i wszystkich mial gdzies. Zona mnie kochala ale wtedy chyba bardzo cierpiala i czula sie samotna… Od 2012 ja zaczalem przechodzic jakas wew. przemiane i uswiadamiac sobie, ze rodzina i zona jest najwazniejsza. Niestety, w momencie gdy ja zaczalem przechodzic na strone swiatla, zona zaczela isc w kierunku z ktorego ja wychodzilem… Poznala mezatke, ktorej zycie uplywa na ciaglym flirtowaniu z facetami i zdradzaniu meza. Moja zona zaczela isc po rowni pochylej, zaczely sie dodatkowe karty telefoniczne, spotkania z mezczyznami… Dwa lata temu przylapalem ja na bardzo ukrywanej znajomosci oraz klamstwie, ze pojechala na szkolenie a tak na prawde pojechala gdzies ze swoja kolezanka. Gdy juz nie wytrzymalem zrobilem awanture, pojechalem tez do jej „przyjaciela”. Oczywiscie zona do niczego sie nie przyznala pomimo, ze mialem dowody, a mnie zaczela wmawiac ze jestem psychicznie chory. Wyprowadzila sie prawie na pol roku z synem do rodzicow. Wrocila i na poczatku byla nabuzowana zlymi emocjami… Po jakims czasie zauwazylem, ze zaczela sie starac, niestety ja mialem w sobie tyle poczucia krzywdy do niej, ze odrzucalem jej starania. Bardzo czekalem na zwykle przepraszam… Coz 2 lata minely historia sie powtarza, drugi numer, spotkania. Powiedzialem ze o wszystkim wiem. Coz reakcja identyczna jest oschla, zero skruchy a u mnie gigantyczny lek i poczucie winy i ta zabijajaca obojetnosc.
Co zrobic w tej sytuacji bo zwyczajnie po ludzku juz nie mam sily. Ta niepewnosc i cisza mnie zabija. Jakis czas temu po pol rocznej psychoterapii wyszedlem ze stanow depresyjnych, niestety w chwili obecnej znow zaczynam cofac sie w tamtym kierunku. Brak mi checi zycia. Najchetniej uciekl bym na koniec swiata…
Pozdrawiam
Bardzo mi przykro 🙁 To już chyba taki etap związku, że pójdziecie albo w jedną, albo w druga stronę. Może warto z żoną o tym porozmawiać? Na zasadzie ostatniej szansy. Samo niestety się raczej nie poskłada. Życzę dużo siły i mądrości.
Witam,
Kilka lat temu nasze malzenstwo bylo naprawde nad przepascia, co dziwne z inicjatywy meza znalezlismy sie u terapelty. I naprawde cale to zle napiecie sie uspokoilo. Niestety za szybko sie ucieszylismy, i zrezygnowalismy. 5 lat pozniej- teraz, znowu jest nie fajnie. Kilka razy rozmawialam z terapeltka ( przez telefon z cala masa innych czynnosci w tle) I tez rozjasnila mi sytuacji. Niestety nie dotarlam do chwilk, zeby z mozemy znow sie pojawic. W sumie to chcialambym porozmawisc z nim w obecnosci terapelty…rozmowa ma inna jakos. Nie wiem jak bedzie teraz, zapewne milo NIE bedzie….
Ogolnie polecam terapie malzenstwa. Jesli dwie strony tego chca to mozna sie dogsdac, albo pokojowo rozejsc.